Dlaczego zdecydowałaś się na współpracę ze mną?

Zdecydowałam się na pracę z Tobą, bo chciałam jakoś poradzić sobie z ciągłym brakiem pewności siebie, lękiem przed opinią innych ludzi i potencjalnym odrzuceniem przez nich, ale też z uporczywym przekonaniem, że "coś powinnam".

Czułam się coraz bardziej obciążona dbaniem o dobre samopoczucie wszystkich wokół. To ciągłe troszczenie się dawało mi coraz mniej satysfakcji i poczucia sensu. Kompletnie nie potrafiłam wypośrodkować "dawania" i "brania". Byłam przekonana, że tylko dając będę czuła się lepiej, a biorąc pokażę innym, że jestem słaba, nie radzę sobie, nie zasługuję na szacunek.

Czułam, że wikłam się w różne relacje, które oparte są na moim oddaniu i poświęceniu, a niekoniecznie szło za tym poczucie bezpieczeństwa i bycia kimś ważnym i wartościowym.

Dodatkowo każda porażka, czy jakiś codzienny, niekoniecznie ważny błąd urastały do rangi życiowej tragedii, przeżywałam je bardzo mocno, oczywiście uderzając w siebie i swoje kompetencje zarówno społeczne, jak i zawodowe.

Czy przed naszą współpracą próbowałaś sobie z tym jakoś poradzić?

Nie umiałam rozwiązać tych problemów na własną rękę. Wpadałam w błędne koło - im bardziej czułam się nieważna, tym bardziej starałam się zaspokajać potrzeby innych, tłumaczyć im się, przepraszać. Miałam przekonanie, że wszystko w tych relacjach zależy tylko ode mnie. Ale to powodowało, że czułam się jeszcze gorzej i nie mogłam zrozumieć, dlaczego - przecież tak się starałam. Próbując być asertywna i prosić o coś, lub stawiać komuś granicę miałam ogromne poczucie winy, że zawracam głowę, albo że znowu zawiodłam, zraniłam go i na pewno ten ktoś teraz się ode mnie odwróci.

Równocześnie próbując wszystko dźwigać sama czułam się coraz bardziej zmęczona i osamotniona, pomimo posiadania całkiem sporej grupy znajomych. Zawsze byłam przesadnie uśmiechnięta, kochałam żartować, żartami też zbywałam sytuacje, kiedy ktoś mnie zranił. Mówiłam, że nic się nie stało, a w środku kurczył mi się żołądek. Nie pozwalałam sobie na słabości, na powiedzenie komuś, że mi przykro, albo, nie daj Boże, że jestem zła. Takie próby radzenia sobie powodowały, że z czasem zaczęłam mieć poczucie żalu, o to, że inni nie rzucają mi się na pomoc, że nie troszczą się o mnie tak, jak ja o nich. Równocześnie nie widziałam tego, że tyle razy dałam im wcześniej do zrozumienia, że daję sobie radę sama, że w końcu się do tego przyzwyczaili.

Miałam też wrażenie, że trzymam się osób, które wykorzystywały moją "ofiarność", bo dzięki temu czułam się potrzebna – nawet, jeśli w myślach marzyłam o postawieniu im granicy, to w realnym życiu zawsze ostatecznie ulegałam, a w ewentualnej konfrontacji robiłam się czerwona jak burak i zapominałam 80% rzeczy, które chciałam im przekazać.

Za to byłam świetna w rozmyślaniu później godzinami o tym, co powinnam była im powiedzieć, tylko "zabrakło mi odwagi". Wiele razy w ciągu ostatnich lat chodziło mi po głowie podjęcie współpracy z terapeutą - ale oczywiście przeczekiwałam, bo "przecież dam radę sama", bo "przecież rozumiem, co POWINNAM zrobić, tylko nie robię tego, bo jestem za słaba.

Dlaczego postanowiłaś zacząć pracę ze mną?

Czułam, że tkwię w jakimś punkcie, z którego sama nie jestem w stanie się wydostać, bo każda moja próba powoduje tylko większą frustrację i pogłębia problem. To był moment, kiedy zdecydowałam, że chcę zmiany.

Na pewno wiedziałam, że chcę pracować z terapeutą poznawczo-behawioralnym, bo ten nurt najbardziej do mnie przemawia. Na Ciebie trafiłam z polecenia. Zaufałam opinii innej profesjonalistki i zdecydowanie dobrze zrobiłam:)

Kiedy poczułaś, że to, co wspólnie robimy działa?

Już na początku naszej współpracy złapałam "flow". Zresztą już samo powiedzenie na głos, z czym mam problem, było bardzo uwalniające. Wcześniej mierzyłam się z tym wszystkim sama, a tu w końcu zdecydowałam się poprosić o pomoc.

Wspominam nasze rozmowy z początku terapii, kiedy załamując się opowiadałam różne sytuacje z dnia codziennego, które, w moim odczuciu, prowadziły do jakichś "strasznych" konsekwencji. Początkowo dziwiło mnie Twoje pytanie: "no i co się wtedy stanie?" – „No bo jak to co? Świat się zawali, wszyscy mnie opuszczą, będę wyrodną córką, złą pracownicą, słabą osobą, życiową niedorajdą”. Tak myślałam i w to wierzyłam. Z czasem sama zaczęłam powtarzać sobie to pytanie pod nosem i coraz bardziej przekonywać się, że w sumie nic z tych strasznych rzeczy się nie dzieje. To był chyba taki moment, kiedy zrozumiałam, że jestem w stanie coś zmienić. Do dzisiaj zresztą to jest takie moje zdanie - klucz. Bo przecież wiadomo, że nadal zdarzają się porażki, nadal podejmuję czasem niemądre decyzje, albo zachowam się nie tak, jakbym chciała - ale w większości przypadków, jestem w stanie zatrzymać spiralę lęku i przekonać się na spokojnie, że to wszystko jest ok.

Opowiedz, jak wygląda teraz Twoje życie, kiedy poradziłaś sobie lub ciągle sobie radzisz z problemami?

Mam poczucie, że moje życie bardzo się zmieniło. Zdecydowanie na plus. Co ciekawe, wiązało się to czasem z różnymi, bardzo bolesnymi dla mnie, stratami. Zmiany we mnie zweryfikowały różne relacje, w których do tej pory byłam. Nauczyłam się coraz częściej mówić "nie", w sytuacjach, w których czułam się nadużywana, nieszanowana, lub manipulowana. Okazało się, że w przypadku wielu relacji to zdecydowanie je naprawiło, a nawet wzmocniło, ale też doprowadziło do utraty innych. Zrozumiałam, że ludzie, którzy na moje "proszę, nie rób tak, bo sprawia mi to przykrość" reagują złością, irytacją lub zwykłym, klasycznym fochem, niekoniecznie są kimś, przy kim będę czuła się ważna, wartościowa i bezpieczna. To wcale nie musi oznaczać, że oni są „ci źli”, to po prostu znaczy, że między nami coś mocno nie zagrało i trzeba to puścić. Nawet jeśli kosztowało mnie to wiele łez, rozczarowań i smutku, to poczucie, że w końcu staram się zadbać o siebie, dawało mi siłę do dalszych zmian. Nauczyłam się też prosić o pomoc, kiedy uznam, że może mi być potrzebna, chodzić na L4, kiedy jestem chora (to było wyzwanie!😊), dałam sobie też prawo do odczuwania różnych emocji i do rozmawiania o nich, jeśli mam taką potrzebę. To, co jest dla mnie bardzo ważne, to to, że pozwalam sobie na "porażki". Bo wcale nie jest teraz tak, że wszystko jest cukierkowe, niczym się nie przejmuję i jestem non stop pewna siebie. Nie z każdą sytuacją radzę sobie perfekcyjnie. Nie jestem też tylko w idealnych relacjach z przyjaciółmi, rodziną i kolegami w pracy.

W rzeczywistości zdarzają się wieczory, kiedy czuję żal i bezsilność, płaczę wspominając różne rozstania i straty, czuję frustrację, że pewne rzeczy nie poszły zgodnie z oczekiwaniami, ale wiem już, że mam do tego prawo i moment słabości wcale nie oznacza, że jestem słaba. A zresztą nawet jakbym była, "to co z tego?" :)

Staram się też dostrzegać punkt widzenia innych osób. Nie czuć zawodu, że nie domyślają się, że potrzebuję pomocy, tylko o nią poprosić, bo przecież skąd mają wiedzieć? Nie kisić w sobie żalu, że ktoś mnie zranił, tylko pójść i z nim o tym porozmawiać – niech się wytłumaczy, dogadamy się, lub nie, ale wpływ na relacje mają dwie osoby, a nie tylko ja i moje ciągłe starania i niewypowiedziane oczekiwania.

Co w naszej współpracy było dla Ciebie najważniejsze?

Zmiany pojawiały się płynnie i opierały na tym, że stopniowo oswajałam się z różnymi, wcześniej przerażającymi dla mnie rzeczami. Na pewno ważne jest dla mnie to, że oduczyłam się słów „muszę”, „powinnam” – i nie, nie chodzi o to, że teraz jest wolna amerykanka, ale po prostu uczę się nie nakładać na siebie zbyt dużej presji. Początkowe spisywanie emocji, myśli i faktów pozwoliło mi odczarować moje interpretacje rzeczywistości i zobaczyć, że nie zawsze wszystko jest takie, jak mi się wydaje. Konfrontacja z moimi przekonaniami na swój temat też nie była łatwa. Dała mi, tak trochę z boku obraz tego, jak bardzo byłam dla siebie surowa. Zauważanie i wyciszanie wewnętrznego krytyka było pierwszym krokiem do nauki bycia dla siebie bardziej wyrozumiałą.

Jakie widzisz konkretne zmiany teraz? Jak teraz wygląda Twoje życie tak na co dzień, od kuchni :)?

W swoim życiu widzę duże zmiany. W pracy wcześniej, w sytuacji nieporozumień byłam bardzo napięta, w niepokoju, miałam poczucie, że nie potrafię dobrze rozwiązywać konfliktów, rozważałam w głowie dziesiątki wersji wydarzeń. Teraz, nawet jeśli coś nie pójdzie po mojej myśli jestem w stanie się zatrzymać, nie nakręcać się, zastanowić jaki ja mam wpływ na tą sytuację, a jeśli nie mam, to po prostu ją zostawić, bo to nie jest koniec świata.

Podobnie w relacjach, wcześniej, kiedy ktoś mnie zranił, bardzo uderzałam w siebie. Analizowałam, przeżuwałam, a ostatecznie dochodziłam do wniosku, że to się musiało tak skończyć, bo przecież jestem beznadziejna i zawsze tak było i najwyraźniej nie zasługuję na szacunek. Teraz kiedy ktoś mnie rani, jasne, jest mi przykro, jasne, mogę sobie popłakać, mieć spalony wieczór, być rozżalona, ale potrafię chłodniej ocenić sytuację. I kiedy wiem, że nie zrobiłam nic, co uzasadniałoby takie zachowanie wobec mnie, potrafię sobie powiedzieć, że to nie ja jestem tu problemem, tylko ten ktoś i że czas o tym porozmawiać i oczyścić atmosferę.

Na pewno też łatwiej mi wyłapać manipulację emocjonalną, na którą przez lata byłam bardzo podatna. Oczywiście, dalej potrafię się złapać na tym, że przeleci mi przez głowę poczucie winy, ale częściej potrafię sobie zracjonalizować całą sytuację, wziąć parę wdechów i zastanowić się, na ile jest to dla mnie szkodliwe, a na ile nie. Jeśli się złamię i podążę za tą manipulacją, a później odbije mi się to czkawką, to też się nie biczuję – myślę sobie – „spokojnie, chciałaś dobrze, to nie Twoja wina, że ktoś to wykorzystał, następnym razem będziesz po prostu ostrożniejsza”.

Łatwiej mi też, w trudnych momentach, zmobilizować się do działania i podążać za swoimi potrzebami – np. po rozpadzie ważnej dla mnie relacji miewam dni, kiedy tęsknię, płaczę, mam żal, że tak niefajnie się sprawy potoczyły i pozwalam sobie na to, bo czuję, że tego potrzebuję. Ale też jestem w stanie się zmobilizować i zacząć planować „co teraz”, próbować budować nową sieć wsparcia, szukać alternatywy dla rzeczy, które wraz z tą relacją straciłam. Nie jest to łatwe, ale myślę, że jeszcze parę lat temu wpadłabym po czymś takim w jakąś totalną otchłań rozpaczy.

Gdybyś miała dać dzisiaj dobrą, praktyczną radę lub wskazówkę osobie, która będzie stała przed podobnym wyzwaniem, to co by to było?

Idź na terapię do Sylwii. 😊Początkowo moja terapia była „wielką tajemnicą”, wiedziały o tym może ze 2 osoby. Teraz wie już trochę więcej, a tym znajomym, którzy zmagają się z jakimiś swoimi „demonami” mówię o swoich doświadczeniach i bardzo namawiam do skorzystania z pomocy. Ja żałuję, że nie skorzystałam wcześniej, pewnie różne sytuacje potoczyłyby się inaczej, ale lepiej późno niż wcale.